poniedziałek, 28 marca 2016

Pogoria

Witajcie. Dzisiaj opowiem Wam o najlepszym wyjeździe, na jakim kiedykolwiek byłam, a mianowicie o rejsie na Pogorii. Może nie będę opowiadała zbytnio o podróży, bo nic specjalnego w tym czasie się nie wydarzyło. Jechaliśmy około doby. Naszym celem był port w Civitavecchia, który jest położony około 70 km od Rzymu. Byliśmy tam mniej więcej o 13. Na początku musieliśmy rozpakować autokar. Ustawiliśmy się jeden obok drugiego i z rąk do rąk podawaliśmy produkty, które trafiły do spiżarni w kuchni. Następnie kapitan powiedział, kto należy do jakiej wachty, zapoznano nas z zasadami panującymi na statku i harmonogramem dnia. Rozpakowaliśmy swoje rzeczy i mieliśmy chwilę do siebie. Wachta z poprzedniego rejsu przygotowała dla nas posiłek. Zjedliśmy, a potem oficer i starszy wachty uczyli nas nazw żagli, lin i pokazywali nam, co gdzie się znajduje. Ogólnie mówiąc, pierwszy dzień był dniem zapoznawczym.



W nocy od 12:00 do 4:00 mieliśmy wachtę trapową. Podzieleni na dwuosobowe zespoły pełniliśmy godzinną służbę. W tym czasie pilnowaliśmy czy nikt obcy nie wchodzi na statek i sprawdzaliśmy czy nic nie zagraża załodze.


Drugiego dnia część naszej załogi pojechała do Rzymu, a my zwiedzaliśmy miasteczko. Sprawdzaliśmy i dopasowaliśmy szelki, a w międzyczasie mieliśmy próbną akcję ratowniczą. Zakładaliśmy kamizelki i uczono nas, jak zachowywać się w takiej sytuacji.





Kiedy wszyscy byli już na pokładzie (a było to około 18),  wypłynęliśmy z portu. Każda wachta miała przyporządkowane zadania. Wstawiam Wam tutaj nasz rozkład dnia.


Byłam w wachcie drugiej. Pierwszego dnia nie mieliśmy zbyt dużo do zrobienia, ale następnego mieliśmy kambuz. Musieliśmy przygotować kolację dla całego statku. Nie jest to szczególnie trudne. Do naszych obowiązków należało rozłożenie naczyń i jedzenia na stół. Kiedy wszyscy przyszli, doglądaliśmy, czy wszystko jest, a w razie potrzeby donosiliśmy, czego zabrakło. Na koniec trzeba było pozmywać naczynia i sprzątnąć ze stołów. Wieczór mieliśmy wolny. Rano wstaliśmy pół godziny wcześniej, aby przygotować śniadanie. Procedura podobna do wcześniejszej, tyle, że potem obieraliśmy warzywa na obiad i sprzątaliśmy statek pod podkładem. Po obiedzie mieliśmy wachtę nawigacyjną (płynęliśmy do Elby). Dostałam za zadanie, aby iść do kabiny nawigacyjnej i kontrolować czy żaden statek nam nie zagraża. Zapisywałam także co godzinę do zeszytu dokładne położenie, SOG (prędkość statku), kierunek i prędkość wiatru i kurs płynięcia oraz zaznaczałam na mapie nasze dokładne położenie. Pod wieczór dopłynęliśmy do miejsca docelowego i mieliśmy chwilę dla siebie. Poszliśmy obejrzeć Portoferraio i przy okazji zahaczyliśmy o sklep.
Około godziny 22 wróciliśmy na statek i poszliśmy spać.


Razem z dziewczynami kupiłyśmy trochę słodyczy na spróbowanie. Moimi ulubionymi były ciastka nutelli.



Następnego dnia rano wchodziliśmy na nok żagla, uczyliśmy się jak zawiązywać liny i jaką pozycję przyjąć, aby nie spaść. Widoki były przepiękne.



Widok z pierwszej platformy

Wachta, w której byłam miała tego dnia jeszcze do wykonania prace bosmańskie. Naszym zadaniem było umycie burt i zebranie wody, która zgromadziła się na pokładzie.


Po zajęciach chcieliśmy iść do muzeum Napoleona, ale było nieczynne, bo tylko w sezonie letnim jest otwarte. A więc niepocieszeni postanowiliśmy iść na lody i sprawdzić co w świecie słychać. Od 13 do 16 było to nie lada wyzwaniem, ponieważ mają wtedy sjestę. Po godzinnym poszukiwaniu wreszcie znaleźliśmy kawiarnie, która spełniałaby te dwa warunki. Nasz starszy wachty kupił nam lody i coś do picia. Kochany prawda? Najedzeni i wypoczęci mogliśmy wracać na statek, podziwiając piękne krajobrazy.




Tego samego dnia wieczorem wypłynęliśmy z Portovenere. Mieliśmy wachtę od 20:00 do 24:00. Z racji, że nie byliśmy w porcie cała nasza załoga musiała być na pokładzie. Tym razem pełniłam funkcję oka na rufie, a potem na dziobie. Do moich obowiązków należało obserwowanie, czy żadna jednostka na nas nie płynie, albo my na kogoś. Pod koniec starszy wachtowy nauczył mnie jak sterować statkiem. Nie jest to ciężka czynność, jeśli jest ładna pogoda. Kiedy są ciężkie warunki atmosferyczne, bardzo znosi i sternik musi to nadrobić. Jednak da się dojść do wprawy i niewiele kręcąc kołem utrzymać statek na dobrym kursie. Przy okazji wybijałam szklanki. Określają one ile czasu upłynęło od początku wachty. Powtarza się je co pół godziny, zwiększając ilość uderzeń (na przykład 3 wybicia oznaczają, że minęło 1,5 godziny, a 6, że minęły 3 godziny). Kiedy usłyszeliśmy 8 szklanek mogliśmy iść spać, a nas zastąpiła kolejna wachta.
Na miejscu byliśmy około 14. To małe miasteczko najbardziej spodobało mi się podczas rejsu. Jeśli będziecie w jego okolicach koniecznie musicie je zobaczyć! Są tam naprawdę niesamowite widoki. Nasz statek stał na kotwicy i do brzegu pływaliśmy pontonem. Mieliśmy chwilę żeby pozwiedzać to miejsce. Odwiedziliśmy kościół św. Piotra i podziwialiśmy piękne krajobrazy.













Kościół św. Piotra

Tej nocy wypadła nam tak zwana "psia wachta". Rozpoczyna się o 12:00, a kończy o 04:00. Zdecydowaliśmy, że wolimy stać sami, wiec wachty trwały po pól godziny. Kiedy statek był zakotwiczony trzeba było odnieść się do paru punktów na brzegu i sprawdzać czy nie odpływa. Również sprawdzaliśmy na ekranie komputera czy nasza pozycja zasadniczo się nie zmienia.  






Następnego dnia rano zaraz po apelu wypłynęliśmy i kierowaliśmy się w kierunku Santa Margherita. Apele były najważniejszą częścią dnia i każdy musiał się na niego wstawić. Odbywały się codziennie rano o 8. Wachta, która miała "świtówkę" stawiała banderę. Kapitan mówił na nich o planie dnia i pytał się wszystkich uczestników załogi, czy mają jakieś pytania bądź zażalenia. Podczas płynięcia mieliśmy wachtę od 12:00 do 16:00. Na niebie świeciło słońce i było bardzo ładnie, niestety nie wiało, więc włączono silniki. Przypadło mi sterowanie. Tak jak już wcześniej pisałam w taką pogodę to sama przyjemność stać przy kole sterowym. Co jakiś czas oficer podawał mi kurs, którego mam się trzymać. Potem pełniłam także rolę oka i byłam w kabinie nawigacyjnej. Podczas wacht czasem stawia się, buchtuje lub brasuje żagle (oczywiście wszystko notuje się w dzienniku pokładowym) . Potrzeba do tego „męskiej” siły, więc płeć przeciwna najczęściej w tym czasie pomaga luzując liny. Na miejscu byliśmy około 17. Miasteczko miało swój urok i bardzo podobały mi się budynki. Może się Wam wydawać, że wzory które są nad oknami zostały wyrzeźbione i są wypukłe. Nic bardziej mylnego ;). Namalowano je i jeśli przyjrzycie się z boku zobaczycie płaską ścianę.



Jak to w każdym miejscu, w którym byliśmy, wybraliśmy się na spacer. Przy okazji znaleźliśmy winiarnię. Na pokładzie było z nami dwóch Włochów, którzy pomogli nam z wyborem win. Na terenie tego państwa kupno alkoholu dozwolone jest od 16 roku życia, więc nie mieliśmy większego problemu, żeby kupić rodzicom prezenty ;).


Pod koniec wyjazdu mając trochę doświadczenia wchodziliśmy na reje. Tyle, że tym razem na bombrama. Jest to najwyższy żagiel i widoki z niego są niesamowite. Widać całą panoramę miasta.





Podczas pobytu w Santa Margarita mieliśmy drugą wachtę gospodarczą. Jak w poprzednim przypadku odpowiedzialni byliśmy za posiłki i porządek pod podkładem. Z racji, że był to przedostatni dzień rejsu kapitan po wypłynięciu z portu powiedział, żebyśmy zaczęli się pakować, ponieważ następnego dnia nie będzie na to czasu, bo kiedy przyjedzie nowa załoga to będzie ich dom, a my będziemy tam „intruzami”. Więc kiedy wieczorem dopłynęliśmy do Loano większość z nas była już spakowana. Dzięki temu mieliśmy więcej czasu na zwiedzanie. Odwiedziliśmy najlepszą podczas tego pobytu pizzerię. Powiem Wam, że nigdy nie jadłam tak dobrej pizzy. We  włoskich restauracjach nie podają sosów i mają zwyczaj doliczania do rachunku coperto (jest to opłata w wysokości 2 euro za naczynia i obsługę kelnerską). Najedzeni i szczęśliwi chodziliśmy jeszcze chwilę po miasteczku, a potem wróciliśmy na statek i położyliśmy się spać, ponieważ od 4:00 do 08:00 czekała na nas wachta trapowa, która tego razu trwała godzinę. Pogoda tego poranka nie była za ładna. Dosyć silnie wiało i padał deszcz. Stanie w takich warunkach nie należało do najprzyjemniejszych (sen także dawał się we znaki).





Rano na ostatnim apelu kapitan podziękował za wspólny rejs i  życzył nam szczęśliwej podróży powrotnej. Wyjazd planowany był dopiero na popołudniowe godziny. Przez ten czas musieliśmy znaleźć sobie jakieś zajęcie, a pogoda nie ulegała szczególnej poprawie. Stwierdziliśmy, że najlepszym pomysłem będzie poczekanie pod podkładem, aż przestanie padać. W międzyczasie pomagaliśmy przy załadunku naszych rzeczy na ponton i wypakowaliśmy jedzenie do spiżarni. Około południa pogoda uległa poprawie i poszliśmy na spacer. Odwiedziliśmy sklep, gdzie zakupiliśmy jedzenie na drogę i produkty, jakich nie ma u nas, które były przeznaczone dla najbliższych. Wróciliśmy na pokład i niedługo potem ruszyliśmy w drogę. Podróż trwała trochę krócej, ponieważ Loano położone jest wyżej, niż Civitavecchia. We Wrocławiu wysiadła część naszej załogi. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej. W domu byłam wieczorem. Bardzo cieszyłam się, że pojechałam na rejs. Jak na każdych wakacjach, były gorsze chwile, kłótnie i nieporozumienia, ale w żadnym momencie nie żałowałam mojego wyboru.  Poznałam niesamowitych ludzi, z którymi utrzymuję kontakt. Okazało się, że moja koleżanka Agata prowadzi bloga (link w zakładce szablon)  i zna się na komputerach. Jak możecie zauważyć pomogła mi z szablonem, za co bardzo jej dziękuję. Nauczyła mnie też jak ładnie obrabiać zdjęcia, więc dzięki niej będą one coraz lepsze. Zdobyłam także nowe doświadczenie, zobaczyłam niesamowite miejsca i jestem tego pewna, że to nie był mój ostatni rejs. 


Chciałam Was przeprosić, że musieliście tak długo czekać na ten post. Jest on dosyć długi i zajęło mi sporo czasu, żeby obrobić wszystkie zdjęcia i napisać tekst. Mam nadzieję, że czytaliście go z przyjemnością i Wam się spodobał. Jeśli macie jakieś pytania piszcie śmiało w komentarzach, z chęcią na nie odpowiem.

4 komentarze:

  1. Super zdjęcia! Fajnie,że poznałaś przy okazji inną blogerk3 :D cała wyprawa brzmi całkiem fajnie, ja osobiście nigdy nie miałam okazji w czymś takim uczestniczyć :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że powinnaś spróbować. Dla mnie była to naprawdę niesamowita przygoda. :*

      Usuń
  2. Uwielbiam takie fotorelacje! Super że udało ci się zrobić tyle zdjęć ;)

    Wróciłam, nowy post - zapraszam!
    Zaobserwuj jeśli ci się spodoba! ;)
    MÓJ BLOG-KLIIK

    OdpowiedzUsuń